Życie człowieka [prawie]bezdomnego, czyli Mountain Story – Magda

Rozpoczynają się wakacje 2014, a ja pakuję mój cały dobytek w kartoniki. Wyprowadzam się do nikąd. Wszystkie rzeczy lądują w magazynie. Biorę ze sobą tylko to co najbardziej potrzebne, czyli górę szpeju, śpiwór, trochę ciuchów. Gdzie będę mieszkać? Tam gdzie czuje się najlepiej, w górach. W kilka godzin po ostatnim dzwonku w szkole lądują w schronisku Szwajcarka. Dostaję najlepsze miejsca sypialne, przyczepa campingowa i balkonik schroniska. Pierwszy tydzień lipca owocuje w sympatycznych kursantów. Bawimy się wspaniale na przeróżnych ścianach skalnych. Jednak kto mnie zna to wie że w miejscu nie usiedzę i że ciągnie mnie także w troszkę wyższe góry.

Tak więc ruszam na tydzień w nasze kochane tatry. Partner domówiony przez internet. Po mega męczącej podróży zjawiam się ok 5 w Zakopanym. O 7 pojawia się Krzysiek i ruszamy na Słowację! Najpierw busem na Łysą Polanę a potem już stopem do Łomnicy i dalej w dolinę Batyżowiecką. Po 3,5 godziny targania 30kg wora na plecach, ledwie żywi docieramy w serce doliny. Koleb nie trzeba szukać ponieważ jedna z nich stoi tuż przed nami. Noc spędzamy jednak poza nią, pod gwieździstym niebem. Rano jedyny słuszny kierunek to Batyżowiecki Szczyt i droga Kutty. Po małych przygodach docieramy pod ścianę. Piękne wspinanie na pierwszych 4 wyciągach przerywa nam lekki deszczyk. Czekamy na rozwój sytuacji, bo na pewno zaraz przejdzie. Niestety mały deszczyk zamienia się w całkiem spore gradobicie. Pora na wycof! Gdy dojeżdżamy do podstawy, przez ścianę przewalają się już wodospady. Woda wlewa się przez rękaw a wylatuje nogawką. Całe szczęście że w kolebie czekają na nas suche ciuchy i śpiworki. Po godzinie marszu i szczękania zębami docieramy do naszych rzeczy. Zastana sytuacja nie jest fajna, przez nasz schowek przepływa woda. Wszystko jest mokre! Nie ma już mowy by zostać u góry. Musimy schodzić na dół i szukać noclegu pod dachem. Ubieramy na siebie w miarę suche rzeczy i zaczynamy mozolną drogę w dół.

Po paru godzinach docieramy do miasta, niestety okazuje się że wszystkie środki transportu Słowackiego kraju już nie kursują. Na stopa bez Ojro docieramy do Łomnicy. Nie ma innego wyjścia niż spędzenie nocy w parku miejskim w cieniu choinki. Rano udaje się nam dostać do polski. Uderzamy prosto do Bukowiny Tatrzańskiej. Tam się suszymy i obieramy następny cel naszych działań. Ze względu na bardzo kapryśną pogodę wybieramy Mnicha. Oczywiście zatrzymujemy się na Szałasiskach 🙂 „Kuba” wita nas jak zawsze serdecznie. Na poczciwym Mnichu robimy nt-y raz Orłowskiego, Zacięcie Mogielnickich i Wacława Spitującego. Ostatnia droga dostarcza wielu emocji 😉

Po wizycie w tatrach pora odwiedzić inne góry naszej Europy. Pada oczywiście na Dolomity. Wyjeżdżamy dwa dni później z samego rana. Ja, Krzysiu L., Monika i Adam. Prognozy nie przedstawiają się optymistycznie ale nic na to nie poradzimy, będziemy szukać pogody. Po dotarciu do Cortiny D’Ampetzo lokujemy się na parkingu pod Tofaną. Krzon Team rozpoczyna swą działalność 😉 Na pierwszy ogień idzie 5 Tori gdzie w pięknym stylu padają 2 drogi – jedna na Torre Bassa pokonana w towarzystwie Adama i Moniki, druga na Seconda Torre Zacięcie Północne. Pokonanie Zacięcia, pomimo że było one wycenione zaledwie na IV+ dostarczyło nam wielu emocji. Piękna droga biegnąca w dużej ekspozycji z dość słabą asekuracją. Następny dzień okazał się dniem wycofów. Drugi wyciąg „Skały z Trapezem” na Passo Falzarego musieliśmy pośpiesznie opuszczać poganiani przez burzę. Pogoda w Dolomitach zaczęła pozostawiać wiele do życzenia więc nasz Team wyruszył w kierunku Arco 🙂 Po dniu podróży i znalezieniu wspaniałego miejsca na krzonowanie zaczęliśmy działać na Picolo Dain gdzie wraz z Krzychem zrobiliśmy Amelię. Następnego dnia wraz z Moniką i Adamem uderzyliśmy na Zebratte. 200 metrowa Via di Pararello poddała się nam wszystkim. Na szczycie świętowaliśmy urodziny Moniki. Po zejściu na dół ja wraz z Krzychem zrobiliśmy jeszcze jedną 180 metrową dróżkę. Kolejnym naszym celem, już nie wspinaczkowym, było morze śródziemne.Po 2 dniach pobytu na piaszczystych plażach wybrzeża wszyscy zgodnie stwierdziliśmy że teren jest zbyt płaski i powróciliśmy do naszego gaju oliwnego w Arco – raju dla wspinaczy. Padła jeszcze jedna droga na Zebracie – 400 metrowa Rita.

I tak wciąż w pogoni za pogodą, lub jak kto woli w ucieczce przed deszczem, znów znaleźliśmy się w Dolomitach. Miejscem krzonu stał się oczywiście nasz ulubiony parking pod Tofaną. Padały kolejne drogi mn. Droga na Picollo Boss. Ostatnią drogą na którą się wybraliśmy podczas naszego tripu była droga klasyczna na Tofanie. 710m IV + 300m łatwego terenu w środku ściany i 500m łatwego terenu do szczytu, to nie lada wyzwanie. Pobudka zarządzona na godzinę 3. Pod ścianą znaleźliśmy się o świcie. Niestety okazało się że nie tylko my wpadliśmy na tak przebiegły pomysł. Całe nagromadzenie włochów zaczęło nam w pewnym momencie biegać po plecach. Na drugim wyciągu poleciały kamienie. Kumpela oberwała w czaszkę. Na szczęście nic się nie stało lecz zatrąbiliśmy na odwrót. Nasz pośpieszny wycof zakończył się kolejnym kamieniobiciem z górnych półek i przeciętą liną. Po dwóch tygodniach zagranicznych przygód wróciliśmy do domu. Ku wyjaśnieniu, znajomi wrócili do domu a ja na Szwajcarkę. Po dwóch dniach odpoczynku znów pognałam w tatry. I tym razem aura tatrzańska nie była sprzyjająca. Podczas czterodniowego pobytu w Dolinie Białej Wody naszym jedynym osiągnięciem było wyjście do doliny Kaczej. W nastroju :ja wam jeszcze pokażę” wróciłam w Sokoliki. Wakacje dobiegają końca, lecz mam nadzieję że Mountain Story będzie trwać nadal 🙂

 

Share: